Melody wzięła głęboki oddech i
przekroczyła bramę szkoły, zmierzając powoli w kierunku budynku. Dzisiaj był
jej pierwszy dzień, więc nieco się denerwowała. Wcześniej jeszcze musiała
odprowadzić brata do jego szkoły i wstąpić do piekarni po świeże bułki. Teraz rozglądała
się dookoła usiłując znaleźć Georga, który obiecał, że ją oprowadzi po szkole.
Niestety nigdzie go nie zobaczyła. Zagryzła lekko wargę i wkroczyła do budynku.
Stała się głównym obiektem
zainteresowania, co ją jeszcze bardziej zestresowało. Starała się ignorować
wszystkie ciekawskie spojrzenia rzucane w kierunku Melody. Zacisnęła pięści i
wpadła na kogoś.
- Przepraszam, nie chciałam… -
zaczęła mamrotać pod nosem, a gdy uniosła wzrok uśmiechnęła się.
- Cześć mała. – rzucił George z
promiennym uśmiechem na twarzy. – Gotowa na zwiedzanie?
- Zawsze. – odpowiedziała udając, że
wcale nie drży z przerażenia. Rozejrzała się nerwowo dookoła oceniając
sytuację, czy nadal się na nią gapią. Gapili.
- Nie denerwuj się tak. – wywrócił
teatralnie oczami i dał jej kuksańca w bok. – Chodźmy. – powiedział trzymając
Melody za rękę.
Oprowadził ją po szkole, pokazując
przy tym stołówkę, boiska na zewnątrz szkoły oraz wewnątrz, mały ogród
stworzony dla kółka przyrodniczego znajdujący się na tyłach budynku. Znaleźli wspólnie
szafkę dziewczyny, która była tuż koło audytorium. Aż w końcu dotarli do sali,
gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja Melody. Wzięła głęboki oddech i niepewnie
spojrzała na Georga.
- Dasz sobie radę. – dodał jej
otuchy. – Tu wcale nie jest tak strasznie, możesz mi wierzyć. Nie ma czego się
bać.
- Jasne.. – powiedziała Mel bez
przekonania.
Może dla Georga, który jak zdążyła
zauważyć jest bardzo popularny w szkole, to nic trudnego, ale nie dla Melody.
Dziewczyna bała się, że powie coś głupiego, albo że nikt jej nie polubi. Minęła
blondyna i omiotła wzrokiem całą salę w poszukiwaniu wolnego miejsca. Znalazła
je w drugiej ławce pod oknem, obok roześmianej szatynki.
Podążyła w tym kierunku i usiadła na
krześle, a w tym samym czasie zadzwonił dzwonek oznajmiający koniec przerwy, a
początek lekcji. Dziewczyna obok spojrzała ukradkiem na Melody, po czym skupiła
swój wzrok na przystojnym nauczycielu, który właśnie wszedł do klasy. Wszystkie
dziewczęta odruchowo westchnęły i spoglądały na niego uśmiechając się zalotnie
oraz mrugając powiekami dla doskonalszego efektu.
- Dzień dobry. – powiedział, a jego
głos był niski i głęboki, co jeszcze bardziej fascynowało dziewczyny. –
Chciałbym przedstawić naszą nową uczennicę, Melody Evans.
„No nie!” – jęknęła dziewczyna w
myślach i uśmiechnęła się nerwowo miętoląc sznurek od swetra. Spuściła wzrok,
licząc na to iż nie każe jej się przedstawiać i opowiedzieć czegoś o sobie. Po
prostu miała nadzieje, że choć przez chwilę stanie się niewidzialna.
- Natomiast dzisiaj zaczynamy nowy
temat. – powiedział i zaczął go pisać na tablicy.
Melody usłyszała jak dziewczyna za
nią wzdycha kusząco i szepcze do swojej przyjaciółki „Jaki on jest seksowny..”.
Brunetka spojrzała na mężczyznę, pragnąć dowiedzieć się co takiego inne rówieśniczki
w nim widzą, ale niestety – nie udało jej się to. Czy to znaczyło, że jest
jakaś inna? Może też powinna do niego wzdychać i wtopić się w tłum? Przez
chwilę wyobraziła sobie nauczyciela jako przystojnego Josha z Chciago i
westchnęła, ale rzeczywistość wróciła szybciej. Otrząsnęła się z tego stanu i
rozejrzała po całej klasie.
Nikt nie zwracał na nią uwagi. W
duchu ucieszyła się bardzo z tego i wyjęła notatnik. Chwyciła za ołówek i
zaczęła pisać pierwsze myśli, które nasunęły jej się do głowy.
Otoczona
murami twardych umysłów, staram się dostrzec chociaż przebłyski fantastycznego
świata. Gdzie ci marzyciele? Gdzie ci optymiści? Czyżby ich gatunek wyginął ?
Nie. Nie mogło do tego dojść, ponieważ jestem jeszcze ja – a Melody Evans się
nie poddaje. O nie.
- Przeszkadzam Ci? – nade mną stał
nauczyciel i patrzył mi centralnie w zeszyt.
Policzki zaczęły mnie niesamowicie
piec, a wewnątrz zrobiło się nagle gorąco. Potrzebowałam powietrza. Nie miałam
odwagi spojrzeć mu w twarz, ale czułam jak pozostała część klasy niemal ciska
piorunami we mnie.
- Prze-praszam. – wymamrotałam pod
nosem i modliłam się, aby ziemia mnie pochłonęła.
- Oddaj zeszyt. – powiedział, ale
jego głos wcale nie brzmiał groźnie, ani nawet karząco. Brzmiał miękko i
przyjaźnie, dlatego powoli, choć niechętnie oddałam mu moją własność. – Przyjdź
po niego po lekcjach. – kiwnęłam twierdząco głowo. – No więc, wracamy do
lekcji. Na czym ja to skończyłem?
W porze lanczu stołówka była cała
pełna tak, jak się spodziewałam. Wycofałam się z niej i poszłam w stronę auli.
Drzwi były otwarte, a skoro tak, to najwyraźniej każdy mógł tam wejść. Więc tak
też zrobiłam. Wewnątrz panował półmrok, jedynie scena była oświetlona, a na
niej stała jakaś dziewczyna z prawdopodobnie scenariuszem w ręce, ponieważ co
chwilę do niego zerkała i mówiła jakiś monolog.
-
Nazwa
twa tylko jest mi nieprzyjazną, boś ty w istocie nie Montekim dla mnie. Jestże
Monteki choćby tylko ręką, ramieniem, twarzą, zgoła jakąkolwiek. Częścią
człowieka? O! weź inną nazwę! Czemże jest nazwa? To, co zowiem różą, pod inną
nazwą równieby pachniało; Tak i Romeo bez nazwy Romea, przecieżby całą swą
wartość zatrzymał. Romeo! porzuć tę nazwę, a w zamian. Za to, co nawet cząstką
ciebie nie jest, weź mię, ach, całą! - w ostatnim zdaniu zawahała się i mruknęła
coś niezrozumiałego pod nosem, po czym wzięła głęboki wdech i westchnęła głośno
– Weź mię, ach całą!
Dziewczyna jeszcze przez dziesięć
minut próbowała idealnie westchnąć ostatnie zdanie, ale niestety marne były
tego skutki, ponieważ wciąż brzmiała zbyt sztucznie. Brunetka wyjęłam kanapkę z
plecaka i zaczęła cicho jeść obserwując czarnulkę. Teraz próbowała ona
naśladować zmartwioną oraz zagubioną dziewczynę chodząc ponuro wokoło. Celody zachichotała,
nie mogąc się powstrzymać.
- Ktoś tu jest? – zawołała, a jej
głos odbił się echem od ścian. Melody momentalnie zamilkła i zatkała sobie ręką buzię, chcąc przestać się śmiać, ale
zamiast tego dławiła się tym.
- Jestem tu! – zagrzmiał głos
szatyna, który wstał ze swojego miejsca tuż za chichoczącą wcześniej brunetką.
Teraz jej serce biło tysiąc razy szybciej, ponieważ nie spodziewała się tak,
jak dziewczyna na scenie że ktoś jeszcze może tu być i siedzieć tuż za nią. –
Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko! – parsknął śmiechem. – Wybacz, ale ta
gra w Julkę nie za bardzo ci wychodzi. Pokazać ci jak się gra? – był już tuż
przed sceną.
- Nie. – warknęła i uniosła głowę
wyżej z godnością. – Nikt, a zwłaszcza ty nie będzie mi mówił jak mam grać.
- Ah, niemal poczułem się urażony. –
parsknął śmiechem wskakując jednym, zwinnym ruchem na scenę i znalazł się
niebezpiecznie blisko dziewczyny. – A więc, pierwsza lekcja. Żeby dobrze grać,
musisz wczuć się w rolę, poczuć na własnej skórze jak to jest tracić kogoś,
kogo się kocha.
Melody przysięgłaby, że nawet z tej
odległości dostrzegła twarz szatyna wykrzywioną w bólu, ale kiedy ona tak na
niego patrzyła, on przyłapał ją na tym. Poczerwieniała i schowała się głębiej w
siedzeniu, po raz kolejny tego dnia.
***
W sumie nie wiedział dlaczego to
robił – ratował nieznaną sobie dziewczynę. Mógł przecież oddać ją w ręce Lany
Smith, która jak wszyscy wiedzieli była donosicielką i nie potrafiła trzymać
języka za zębami. Przez te kilka lat niewiele się zmieniła. Może tylko jej
twarz stała się odrobinę poważniejsza, a włosy urosły a poza tym? To wciąż
mała, przestraszona Lana.
- A ty może wiesz jak to jest? –
wycedziła przez zęby. Może jednak się mylił? Może się zmieniła? Ale to na jej
niekorzyść.
Przypomniał sobie jej szeroki
uśmiech ukazujący zawsze szereg białych zębów, lśniące oczy z podekscytowania
oraz wiecznie chłodne dłonie. Pamiętał, że kiedy gotowała zawsze wiązała włosy
w luźny kok, a parę kosmyków zawsze opadało jej na czoło a to irytowało
blondynkę. Wtem scena się zmieniła. Zobaczył ją na gorącym asfalcie całą we
krwi oraz z siniakami na całym ciele. Pamiętał jak ogarnęła go furia. Kto śmiał?
Kto śmiał zrobić to jej? Jego matce? Czym ona zawiniła? Chciał dorwać go,
dorwać kimkolwiek był i walić pięściami w twarz aż zacznie błagać o wybaczenie.
- Ty, na pewno nic nie wiesz. –
warknął i trąciłem ją gwałtownie w ramię.
Szedł szybko w stronę tylnego
wyjścia. Nie oglądał się w tył, nawet wtedy kiedy Smith upadła pod siłą
ramienia Elliota. Musiał po prostu wyjść, ponieważ w auli dusił się
wspomnieniami. Pchnął metalowe drzwi i wypadł na zewnątrz. Wyjął papierosa z
paczki w kieszeni, po czym zapalił go. Zaciągnął się dymem i wciągnął go do
płuc, aby potem go wypuścić a razem z nim jego furię.
- Przepraszam, ja… - nawet nie
zauważył, że brunetka pobiegła za nim. Stała właśnie w drzwiach zmieszana, nie
wiedząc co ma powiedzieć i co ma myśleć. – Chciałam,.. – zaczęła znów, ale
zakrztusiła się dymem i zaczęła kaszleć.
Elliot nawet nie drgnął. W ogóle nie
zareagował. Zaciągnął się jeszcze raz po czym rzucił skręta na chodnik i go
przydeptał. Rzucił chłodne spojrzenie brunetce i ominął ją, wchodząc do środka.
Właśnie zadzwonił dzwonek na lekcje, lecz chłopakowi nie śpieszyło się.
Całkowicie wyluzowany szedł na lekcję.
- Znowu spóźniony. – warknął na
niego nauczyciel i posłał mu groźne spojrzenie, lecz Elliota to bardziej
rozśmieszyło niż przeraziło, ale na szczęście powstrzymał się od wybuchnięcia
gromkim śmiechem. Usiadł w czwartej ławce pod oknem i rozprostował nogi.
Zignorował ciekawskie spojrzenia
rzucane w jego stronę. Kiedy usłyszał głośne szepty tuż nad jego uchem „ON
wrócił”, „Chyba będziemy musieli się przeprowadzić” nie wytrzymał. Wstał
gwałtownie i spojrzał gniewnie na przerażone dziewczyny, siedzące tuż za nim.
Teraz milczały, niezdolne do powiedzenia chociażby jednego słowa.
- Wilkins! Siadaj, albo do dyrektora
pójdziesz. – upomniał go nauczyciel już lekko wytrącony z równowagi, widząc
swojego starego ucznia stojącego na środku klasy.
Chłopak niechętnie usiadł i zaklinał
siebie w myślach, że stracił kontrolę przez jakieś głupie szepty. Kiedy
zadzwonił upragniony dzwonek on, jako pierwszy wybiegł z klasy, ponieważ nie
mógł wytrzymać dłużej w tym miejscu. Szkoła działała na niego jak alergia,
dlatego odpuścił sobie pozostałe lekcje. Wyszedł z budynku po drodze potrącając
kilku uczniów, którzy chcieli coś zawołać, ale widząc Elliota natychmiast
milkli.
Ruszył w kierunku oceanu. Doskonale
pamiętał tamto miejsce, do którego często przybiegał, kiedy miał trudne chwile
i nie tylko w szkole, ale też w domu. Czuł się tam bezpieczniej niż u siebie w
pokoju. Po dziesięciu minutach był na miejscu. Przeskoczył niewielki murek i
wylądował tuż na niewielkiej skale. Usiadł, a jego włosy zmierzwił wiatr,
otulając całe ciało Elliota. On przymknął oczy, rozkoszując się szumem oceanu
oraz skrzeczeniem mew. Był sam, co mu bardzo odpowiadało. Żadnych wścibskich
pytań, podejrzanych szeptów, czy strachliwych spojrzeń.
Pamiętał jak, mając dwanaście lat
przybiegł tutaj trzymając za rękę dziewczynę, która wówczas bardzo podobała się
wszystkim chłopcom, w tym również Elliotowi. Ona pomogła mu kilka razy w
matematyce, a chłopak był tak zakochany, że zdobył się pokazać jej swoje
miejsce. Miejsce, które nie wyjawił nawet najlepszemu przyjacielowi. Dziewczyna
ucieszyła się widząc ocean i zbiegła z małego klifu na plażę. Następnego dnia
powiedziała o tym miejscu przyjacielowi Elliota, a ten zrobił mu poważną
awanturę. Nawrzucali sobie wszystkie te rzeczy, których wcześniej nie mieli
odwagi powiedzieć na głos. Do kłótni włączyli blondynkę. Przyjaciel bruneta jej
bronił, lecz Elliot wypomniał jej, że przecież miała nikomu o tym miejscu nie
mówić. Dwa dni później dziewczyna nie żyła… Wszyscy podejrzewali tylko jedną
osobę – Elliota, ponieważ widzieli jego wyraz twarzy, wykrzywioną we
wściekłości.
W kącikach oczu pojawiły się
pierwsze łzy, które niezdarnie otarł i zacisnął mocno powieki, aby nie dopuścić
do kolejnych. Cholera, on przecież jest twardy, nie płacze, nie okazuje swojej
słabości. Przeklął pod nosem i otworzył oczy, tym razem całkiem pozbawione
ludzkich uczuć.
Siedział tam jeszcze godzinę, po
czym wrócił do domu. Już w progu powitał go Szczęściarz ochoczo, machając
ogonem i szczekając radośnie na widok pana. On podrapał kundelka za uchem,
wchodząc do środka. Rzucił plecak w kąt pokoju i wyszedł na taras ze
szkicownikiem w jednej ręce, a w drugiej trzymał ołówek.
Usiadł na fotelu, przykrywając się
kocem a obok niego usadowił się Szczęściarz. Chwycił za ołówek i zaczął kreślić
delikatnie linie. Na początku określił gdzie niebo, a gdzie ziemia, a potem
narysował dwa kształty. Jeden z nich – mocniej zarysowany, przedstawiał małego
chłopca, a drugi – delikatnie, małą dziewczynkę. Trzymali się za ręce stojąc
tyłem w dokładnie tym samym miejscu co kiedyś. Spoglądali na wzburzony ocean, a
wiatr lekko rozwiewał włosy blondynki, które sięgały jej do połowy pleców.
Elliot z każdym kolejnym ruchem
ołówka po kartce wylewał z siebie wszystkie, dotąd duszące uczucia. Przyciskał
go coraz mocniej na sylwetce chłopca, a dziewczynkę zostawił w spokoju. Efekt
był taki, że blondynka przypominała wspomnienie, ducha za którym Elliot tak
bardzo tęsknił. Cholera, on nadal kochał tą dziewczynę i nigdy jej nie zapomniał.
Pamiętał każdy cal twarzy Caroline, kiedy się uśmiechała oraz również wtedy,
gdy zbierało jej się na płacz. Znał ją lepiej niż ktokolwiek inny, znał jej
sytuację w domu i starał się pomóc, ale zamiast tego tylko pogorszył sprawę.
Teraz już osiemnastoletni brunet
spoglądał jednocześnie z bólem, a zarazem z nienawiścią w kartkę i podarł ją na
strzępy wyrzucając przed siebie, a Szczęściarz, widząc to podskoczył na cztery
łapy. Na początku wrogo spoglądał na kawałki papieru, leżące tuż przed nim, ale
kiedy zorientował się, że z panem coś nie tak od razu skoczył na dwie łapy,
opierając się o fotel Elliota. Spojrzał żałośnie swoimi dwoma ślepiami na
chłopaka domagając się pieszczot oraz próbując go pocieszyć. Brunet tylko
uśmiechnął się przez łzy i podrapał go po łebku.
- Elliot? – głos ciotki wydobywał
się z wewnątrz domu.
Brunet nie odpowiedział, tylko
przywołał na twarz obojętność i wstał ignorując skaczącego wokoło niego
kundelka. Wszedł do środka stojąc naprzeciwko kobiety. Ona uniosła wyczekująco
brwi, a nastolatek nie bardzo wiedział co ma zrobić.
- No co? – zmarszczył brwi.
- Znalazłam to w łazience. – rzuciła
w Elliota małym woreczkiem.
Kiedy brunet zobaczył to, zbladł.
- Od kiedy bierzesz? – chłopak
widział ile kosztowało kobietę wypowiedzenie tych słów, ale mimo wszystko nie
potrafił odpowiedzieć. – Od kiedy do cholery?! – krzyknęła, a w jej oczach
zalśniły łzy.
- Maryse… - zaczął, ale ona upadła
na podłogę i zaczęła płakać.
Brunet nie wiedział co ma robić,
więc uklęknął obok niej, obejmując ją swoimi ramionami. Położył głowę ciotki na
swoim ramieniu, która zdążyła w ciągu kilku sekund zmoczyć mu koszulę, ale nie
przejmował się. Kołysał delikatnie Maryse, która powoli się uspokajała.
Elliot nie zamierzał przepraszać za
to, że bierze, ponieważ uzależnił się tak bardzo, że nie potrafił przestać i
błaganie go, albo płacz nie przekonywały go. On musiał ćpać, bo tylko tak udaje
mu się wyłączać przeszłość. Świat staje w kolorowych barwach i nie żałował
wtedy tego, co zrobił kiedyś. Jego sumienie cichło.
Lecz chłopak zaczął brać już kiedyś,
przed wyjazdem do NY i przez to, nie zauważył jak straci przyjaciół,
dziewczynę…. Stał się wrogiem numer jeden. Pod działaniem narkotyków robił
straszne rzeczy, których potem nie pamiętał, dlatego ludzie w całym NH się go
boją, ponieważ Elliot potrafił być nieobliczalny.
- Proszę… - wyszeptała błagalnie
ciotka, lecz Elliot tylko ją uciszył dalej kołysząc.
Nie potrafił jej obiecać.
Od autorki: Mam nadzieję, że wam się spodobał rozdział i proszę was o szczere opinie, ponieważ jest to mój pierwszy tego typu blog, czy opowiadanie i bardzo mi zależy na tym, aby zobaczyć waszą opinię.