Od śmierci Lionela Evansa minął cały
rok, ale wspomnienie jego wypadku samochodowego z którego Melody ledwo uszła z
życiem, wciąż siedziało w głowie dziewczyny. Nadal nie mogła się otrząsnąć z
faktu, że już nigdy nie zobaczy ojca, który ją wychował. Nie, nie była to
matka, ponieważ ona nie miała dla niej czasu, lecz ojciec. Dopiero on musiał
zginąć, aby rodzicielka dostrzegła własną córkę. W tamtej chwili nie liczyło
się nic poza tym, że obie straciły kogoś kogo kochały. Stratę Lionela silnie
przeżył również najmłodszy z Evansów – Collin, młodszy brat Melody. Tak jak co
dzień siedział w ogrodzie po południu czekając na tatę, aby móc się z nim
pobawić, lecz on nie przychodził. Chłopiec zrozumiał to dopiero po upływie
miesiąca.
A
co było najgorsze? Lionel zginął podczas wypadku samochodowego, kiedy to uczył
Melody jazdy. Nie kłócili się, jechali umiarkowanym tempem i spokojnie. Tylko…
tylko wystarczyła jedna sekunda nieuwagi,
a cały świat zawirował przed oczami.
Bocznym pasem potrąciła ich ciężarówka, z tej strony z której siedział ojciec
dziewczyny. Melody wciąż pamięta widok dwóch okrągłych halogenów oraz
przerażoną minę taty.
Dlatego
też matka dwojga rodzeństwa postanowiła wrócić do miasteczka, gdzie się
urodziła, wychowała i wreszcie… poznała Lionela – New Heaven. Niegdyś było to
spokojne miasteczko. Każdy każdego znał, nie było żadnych afer, czy zamieszek.
Człowiek czuł się swobodnie jak w domu. Przyjemna atmosfera panowała i w domu i
na ulicach New Heaven.
Teraz
jednak nie dajcie zwieść się nazwie. Ona najmniej pasuje do tego miejsca, gdzie
wydarzyło się tyle okrucieństw. Nowe
Niebo już nie było tym samym miasteczkiem co kiedyś. Ludzie rzadko
wychodzili wieczorami na dwór, ponieważ bali się, że On nadal może tu być. Może czaić się gdzieś za rogiem i tylko
czekać na odpowiedni moment, aby wyskoczyć ze swojej kryjówki. Żaden człowiek
nie potrafił zaufać drugiemu, w końcu nie wiadomo kto dla niego pracuje.
Theresa
nie wiedziała o tym co miało miejsce po jej wyjeździe do Chicago z mężem i
dziećmi. Nie kontaktowała się ze swoją starą przyjaciółką – Casey, która
przecież była niczym siostra dla kobiety. Tęskniła za nią, ale kontakty się
urwały. Teraz jednak kiedy wróciła postanowiła sobie, że musi odnaleźć swoją
przyjaciółkę i odnowić znajomość.
Melody
po części cieszyła się z przeprowadzki do innego miasta, ponieważ może w końcu
zapomni o stracie ojca, ale z drugiej strony już zaczęła tęsknić za bieganiem w
Lincoln Parku, za lodami u Big Joe’go, za zakupami z najlepszą przyjaciółką.
Collin
natomiast ucieszył się jak nigdy na wieść o tym, że wyjeżdżają z Chicago,
ponieważ miał dosyć szkoły do której chodził. Był dręczony codziennie przez
rówieśników tylko dlatego, że rodzina Evansów nie była za bardzo zamożna i nie
było ich stać na markowe ubrania, czy porządne buty i plecak.
-
Ja biorę pokój na górze! – zawołał chłopak biegnąc schodami, po drodze omal się
nie przewracając. Matka Collina roześmiała się. W końcu była szczęśliwa
wracając tutaj, gdzie mieszkała przez najmłodsze lata swojego życia.
-
No nie. – jęknęła Melody, która też chciała mieć pokój na górze, ale skoro
Collin już tam jest to ona nie ma zamiaru kolejny raz popełnić tego błędu i
mieszkać koło niego. Ostatnim razem gdy tak zrobiła, młodszy brat nie dawał jej
spokoju, ponieważ ciągle tłukł się w swoim królestwie, a dziewczyna nie mogła
się skupić.
-
Jest jeszcze pokój koło kuchni, tam za schodami. – powiedziała rodzicielka,
mrugając znacząco do Melody.
Brunetka
spojrzała na nią podejrzliwie i położyła walizkę na ziemi udając się w tamtym
kierunku. Minęła kuchnie oraz schody, po czym zauważyła drewniane drzwi.
Niepewnie chwyciła za klamkę, bojąc się co zaraz zobaczy, ale nie było czego
się obawiać. Kiedy otworzyła drzwi ujrzała mały pokój pomalowany na morski
kolor. Łóżko znajdowało się tuż pod oknem, obok niego nocna szafka a
naprzeciwko biurko oraz szafki. Matka dziewczyny dobrze wiedziała, że córka
będzie chciała mieszkać z dala od młodszego brata, dlatego zaprojektowała ten
pokój idealnie dla Melody.
Dziewczyna
wróciła do przedpokoju i chwyciła za walizki, po czym wróciła do pokoju i
odstawiła je na miejsce. Podeszła do okna, po czym odsłoniła zasłony. Jej oczom
ukazały się drzwi prowadzące na taras. Melody wygięła usta w lekkim uśmiechu i
wyszła na zewnątrz. Ciepły wiatr otulił jej drobne ciało, a promienie słońca
zdawały się palić bladą skórę dziewczyny. Usiadła na miękkim fotelu wpatrując
się w ogród.
-
Bardzo ładny. – odezwał się chłopak stojący za ogrodzeniem.
Posłał
Melody lekki uśmiech. Brunetka zamrugała oczami i odwzajemniła go. Wstała
podchodząc do płotu.
-
Dziękuję. – odpowiedziała.
-
Więc jesteście moimi nowymi sąsiadami… - westchnął i rozejrzał się.- Jestem
George.
-
Melody. – tak jak przewidziała, blondyn odruchowo drgnął kiedy usłyszał jej
imię.
-
Bardzo ładne. – uśmiechnął się do dziewczyny odruchowo przeczesując włosy, co
wprawiło brunetkę w zakłopotanie, ponieważ jej kudły nie były za bardzo
pielęgnowane. Nierówno obcięte, rozdwojone końcówki i do tego była jeszcze
rozczochrana, przez dość długą jazdę samochodem. – Śpiewasz, albo grasz?
-
Nie. – zachichotała Melody. To było takie do przewidzenia. – Ja wolę biegać od
takich artystycznych rzeczy.
-
Rozumiem. – pokiwał głową i przypatrywał się dziewczynie z zaciekawieniem,
próbując wyczytać w niej coś, co by było podejrzane, ale nic takiego nie
zobaczył. – Może pokazałbym Ci miasto? – zaproponował.
-
Melody! – jej matka wołała brunetkę z kuchni. – Rozpakowałaś się?
-
Nie! Ona flirtuje z jakimś chłoptasiem! – krzyknął Collin śmiejąc się głupio i
patrząc przez okno na siostrę.
-
Collin! – zawołała zawstydzona Melody. – Przepraszam Cię… muszę iść. – rzuciła
Georgowi przepraszające spojrzenie i pobiegła do pokoju.
„Niech
no dorwę tego małego diabła” – mruczała pod nosem biegnąc po schodach na górę.
Aż w końcu dopadła drzwi młodszego brata. Otworzyła je z hukiem i niczym
tornado wpadła do środka. Chwyciła Collina pod pachy i uniosła w górę. Młody
chłopak zaczął piszczeć i wierzgać się na wszystkie strony.
-
Trzeba było nie podpatrywać i nie robić mi wiochy. – parsknęła śmiechem, kręcąc
się razem z bratem wokoło.
-
Puuuuść, obiecuję że będę grzeczny! – zapiszczał. Na te słowa Melody wybuchła
śmiechem. Nie wierzyła bratu, ponieważ on zawsze tak obiecywał a i tak w ogóle
się nie zmieniał.
-
Dzieciaki chodźcie na obiad! – zawołała matka rodzeństwa.
Melody
puściła brata. Przez kilka sekund spoglądali na siebie porozumiewawczo, po czym
oboje rzucili się do drzwi biegnąc na
dół po schodach. Wpadli z hukiem do kuchni i usiedli wyczekująco przy stole.
-
Rozpakowani, czy nie? – westchnęła Theresa kładąc na stół stos naleśników a
obok syrop klonowy.
-
Ja tak. – powiedział Collin biorąc jeden naleśnik i pakując go sobie szybko do
buzi. Wziął następnego i wylał dość sporo syropu na niego, po czym zaczął
oblizywać naleśnik.
-
Col! To obrzydliwe… - wzdrygnęła się kobieta, a Melody tylko wywróciła
teatralnie oczami. – Zachowuj się! – upomniała syna, jednakże on nic sobie z
tego nie robił. Kobieta w końcu zrezygnowana usiadła i również zaczęła jeść.
-
Bardzo ładnie zaprojektowałaś dom. – powiedziała uprzejmie Melody.
Stosunki
jej z rodzicielką nadal nie układały się najlepiej, pomimo śmierci Lionela.
Dziewczyna miała żal do Theresy, że ta poświęcała jej mało swojego czasu.
Praktycznie nie znała swojej córki, nie wiedziała o niej nic. To ojciec zawsze
był przy niej, to właśnie on dzielił z córką najwięcej czasu, mieli wspólne
wypady do kina, czy też kolacje w ogrodzie. To ojca najbardziej kochała, a
matka… po prostu istniała, lecz Melody czuła jakby w ogóle jej nie miała.
-
Dziękuję. – kobieta uśmiechnęła się nieco zmieszana. – Został tydzień do
szkoły. – przypomniała dzieciom, a Collin jęknął. – Ale nie martwcie się.
Zadbałam o to, żebyście uczyli się niedaleko siebie, w razie czego. - posłała córce znaczące spojrzenie, a ona
kiwnęła lekko głową.
-
Nie potrzebuję niańki. – brunet burknął pod nosem rozprowadzając syrop palcem
po całym naleśniku, po czym je oblizał i wsunął go do buzi.
-
Melody zabierz brata po obiedzie na dwór i poznajcie miasto. – powiedziała
kobieta.
-
Dobrze. – skinęła twierdząco głową, mimo iż irytowało ją to, że matka mówi jej
co ona ma robić. Dziwne, że tak nagle zainteresowała się czasem wolnym swoich
dzieci.
***
Czekoladowe
tęczówki wpatrywały się w krajobraz zza szyby, ale myśli szatyna były puste.
Nie słuchał słów które płynęły z ust kobiety, która siedziała za kierownicą.
Mówiła coś wesołego, lecz chłopak tylko kiwał głową. Nie miał za bardzo ochotę
oraz humoru na rozmowę. Nie podobał mu się pomysł wracania do New Heaven. Zbyt
dużo tu przeszedł, za dużo wspomnień. Wyjechał do Nowego Jorku aby zacząć nowe
życie, jednak tam tylko pogorszył swoją sytuację… Stracił matkę w wyniku
strzelaniny na ulicy Wall Street, a ojca od dawna nie widział. Wiedział tylko
to, że mieszka we Francji, nic poza tym. Był jedynakiem, więc ciężko było mu
samemu żyć…
Teraz
jechał razem z ciotką do jej domu, gdzie miał zamieszkać ponownie. Kobieta była
młodszą siostrą jego matki, jedyną rodziną która mu pozostała, która chce go
znać. Inni wolą nie przyznawać się do takiego członka rodziny. Nawet wśród niej
krążyły plotki, które po raz pierwszy usłyszał zabolały, lecz potem
przyzwyczaił się do tego. Już nie obchodziło go zdanie innych. Postępował
według własnych zasad i reguł.
-
No i jesteśmy! – zawołała uśmiechnięta ciotka Maryse.
Chłopak
spojrzał na skromny biały dom z małym ogródkiem. Już gołym okiem było widać, że
kobieta mieszkała samotnie. Nigdy nie miała męża, chociaż kochała tego jednego,
lecz on był dla niej nieosiągalny. Nigdy nie mogła powiedzieć mu co czuje,
nawet jeśli on to uczucie odwzajemniał. Ten związek po prostu nie był im
pisany.
Obydwoje
wysiedli z auta. Szatyn otworzył bagażnik, po czym wyjął jedną małą walizkę i
poszedł za ciotką. Ona pokazała mu jego pokój oraz łazienkę i kuchnie. Szatyn
poszedł do małego pokoju na poddaszu aby się rozpakować. Przetarł rękawem bluzy
zakurzone okno i spojrzał na ogródek, w którym błąkał się jakiś mały kundelek.
Elliot
zmarszczył brwi, po czym zszedł na dół do ogrodu. Pies na jego widok zapiszczał
i rzucił się w stronę chłopaka. Zaczął szczekać radośnie jakby witał dawno
oczekiwanego pana. Kundelek skakał dookoła Elliota, a ten po raz pierwszy
szczerze uśmiechnął się bezinteresownie. Pogłaskał go po małym łebku.
-
Co ty tu robisz mały? – powiedział tarmosząc go ze śmiechem za uszy.
-
To Szczęściarz. Kupiłam go niedawno od takiego małżeństwa, które chciało go
utopić. Biedactwo, nie mogłam na to pozwolić. – odezwała się ciotka, wchodząc
na teren ogrodu. Kucnęła przy kundelku i podrapała go.
Elliot
nie odpowiedział, tylko głaskał nadal Szczęściarza. Ten szczeknął kilka razy i
zaczął machać radośnie ogonkiem oraz skakać wokoło chłopaka. Kiedy on spoglądał
na kundelka, można było zobaczyć miłość w jego oczach. Pokochał tego psa od
pierwszego wejrzenia. Był taki radosny, szczęśliwy oraz beztroski. On również
pokochał swojego pana, mimo iż nie znał jego przeszłości, która była dość
brutalna.
Zacmokał
kilka razy i udał się w kierunku domu. Pies posłusznie pobiegł za nim i nie
odstąpił swojego pana ani na krok. Towarzyszył mu w drodze do kuchni. Tam
znalazł w jakiejś dolnej szafce karmę, po czym wsypał ją do miski. Szczęściarz
spojrzał na swojego pana i momentalnie zaczął wcinać pokarm.
Brunet
poszedł do pokoju i usiadł na łóżku. Nie miał zbyt wiele rzeczy do pakowania,
więc wszystko powinno zejść szybko, sprawnie. Wyjął ubrania i schował je do
szafki. To samo zrobił z przyborami toaletowymi w łazience. Elliot nie posiadał
osobistych rzeczy, nie lubił się do nich przywiązywać, dlatego też wszystkie
spalił w kominku, kiedy wyjeżdżał do NY. Zostawił tylko jedno zdjęcie, na
którym był on z obydwojgiem rodziców. Nie potrafił się z nim rozstać, więc
ukrywał go pod starą deską na podłodze, która od zawsze leżała luzem. Nie
wiedział o tym nikt, oprócz niego i to mu pasowało. Gdyby ktokolwiek odkrył, że
czuje, że kocha i tęskni… wtedy poznaliby jaki jest słaby, a do tego nie chciał
dopuścić.
Już
i tak jego reputacja była zszargana, ale jemu nie chciało się jej naprawić.
Pozwalał, aby najokrutniejsze plotki o nim aż huczały w mieście, pogodził się z
tym, że taki jego los. Obojętność z czasem towarzyszyła mu wszędzie, w rodzinie
również. Już nie mógł nad tym zapanować. Wszystkich traktował tak samo –
obojętnie. Był typowym outsiderem, lecz Elliotowi to nie przeszkadzało.
Kiedy
już był w pełni rozpakowany, postanowił pójść na miasto i odświeżyć w głowie
jego mapę. Po części nawet tęsknił za tym miejscem, ponieważ Nowy Jork był dla
chłopaka za duży. Zbyt wiele ludzi się tam kręciło, zbyt wiele zaułków i ulic.
Wcześniej
ciotka próbowała go zatrzymać oraz dowiedzieć się, gdzie idzie, lecz on nie
odpowiedział. Po co miała wiedzieć ? Jeszcze by zaczęła go ostrzegać przed
niebezpieczeństwem, które czyha za rogiem.
Gdyby
wiedziała, że to on jest tym zagrożeniem…
Od autorki: No, kochani zaczęły mi się ferie, więc może będę dużo pisać, aby mieć rozdziały na zapas, ale to dopiero w drugim tygodniu, bo w pierwszym jadę na Kalwarię Pacławską. Dziękuję za wasze miłe komentarze, mam nadzieję że wam się spodoba moje opowiadanie. Jak ktoś chce być informowany to proszę zostawcie pod rozdziałem swój adres bloga, bądź TT :)
To będzie świetne opowiadanie, z pewnością! Będe czytać oczywiście. Mogłabyś informować o nn? @Justeliaa
OdpowiedzUsuńO żesz... Musiałam nadrobic ten rozdział, bo całkiem zapomniałam o tym opowiadaniu. Strasznie tajemnicze, ale to dobrze, bo lubię takie... Czyli to znaczy, że Elliot jest jakimś mordercą? Zaciekawiłaś mnie. I w ogóle to ci powiem, że piszesz inaczej niż tamte opowiadania, mam na myśli styl. Jakoś tak mi się wydaje, że wszystko jest inaczej, może dlatego, że narracja jest trzecioosobowa i w twoim wydaniu bardzo mi się podoba. Hmmm... To by w sumie było na tyle ode mnie. Czekam na NN. Pozdrawiam i życzę weny. ;)
OdpowiedzUsuń